poniedziałek, 17 czerwca 2013

Nowości w mojej lodówce :)

Wiosna sprzyja chyba wprowadzaniu wielu nowości na rynek spożywczy przez producentów, a może to tylko ja niektóre z nich dopiero zauważyłam. W każdym razie chciałam pokazać Wam, co nowego ostatnio zagościło w mojej lodówce :)


Pierwsza rzecz to ketchup. Wiecie, że jestem wielką fanką pomidorów i wszystkiego co z nimi związane. Ketchupu używam często, poza sezonem pomidorowym, do kanapek i różnych potraw, ale od wielu lat jestem wierna Ketchupowi Włocławek. Jednak, gdy tylko na półce zobaczę ketchupową nowość trafia ona do mojego koszyka. Tym razem jest to ketchup Kotlin - Pomidory Malinowe. Ogólnie ketchupy Kotlina darzę sympatią i ten również przypadł mi do gustu. Jest słodkawy jak malinowe pomidory, troszkę denerwuje mnie jego rzadka konstystencja, ale do kanapek nadaje się wyśmienicie. Cena: ok. 4 zł, ja kupiłam w promocji w PoloMarkecie za 2,99 zł. Jest warty zainteresowania, ale mojego Włocławka nie zdetronizuje.
 
Kolejną nowością jest syrop owocowy do przygotowywania napojów. Takie syropy kojarzą mi się z dzieciństwem i rozrabianiem ich z wodą gazowaną. Ja sama rzadko kupuję tego typu specyfiki, gdyż wszelkie syropy truskawkowe, wiśniowe i tym podobne są dla mnie za słodkie, natomiast inne mają zbyt mało wyrazisty smak. Teraz skusiła mnie jednak nowość od Łowicza, a mianowicie syrop Rabarbar i Mirabelka. Uwielbiam rabarbar, ale sezon rabarbarowy jest dość krótki, dlatego pomyślałam o tym, aby przedłużyć go sobie właśnie tym syropem. Rozrabiam go z wodą gazowaną i lodem, ma bardzo przyjemny słodko-kwaśny smak, z przewagą rabarbaru, moim zdaniem nuta mirabelki jest ledwo wyczuwalna. Na pewno świetnie nadałby się również do deserów, myślę również o tym, aby dodać go do piwa ;) Co ciekawe, Łowicz na lato przygotował jeszcze dwie wersje owocowego orzeźwienia: cytryna i limetka oraz cytryna i bergamotka. Jedyną wadą jest dość mała wydajność produktu, trzeba nalać go dość dużo, aby poczuć smak. Kosztuje około 4 zł. Ogólnie - smak ciekawy, ale tak "na spróbowanie", raczej nie zagości u mnie na dłużej.
 
 
Dwie ostatnie nowości reprezentują nabiał :) Pierwsza z nich to Hochland Twarogowy w plastrach. Są to sery pakowane identycznie, jak bardzo polularne sery topione w plastrach Hochland, z tym że są to sery twarogowe. 8 osobno zapakowanych plasterków w jednym opakowaniu. Producent zapewnia, iż twarogowy Hochland produkowany jest na bazie naturalnego twarogu, stąd jego smak jest prawdziwie twarogowy. Z tym bym się jednak nie zgodziła. Jestem wielką fanką twarogu, a ten serek (przynajmniej w smaku) koło twarogu nie leżał. Smakuje właściwie tak samo jak Hochlandowe sery topione. Moim zdaniem, nic specjalnego :) Dostępny w trzech smakach: naturalny, z chrzanem oraz z cebulką i szczypiorkiem (tę ostatnią wersję testowałam). Nie wiem jaka jest cena regularna, ja kupiłam go za 2,99 zł. Hochland wprowadził też ostatnio inną nowość, mianowicie Hochland Piato do smarowania, wyprodukowany na bazie serów solankowych, ale nie widziałam ich jeszcze nigdzie w sprzedaży. 
 
Ostatnią nowością, której ostatnio spróbowałam był ser sałatkowy Turek Islos. Jest to ser a'la feta dostępny w dwóch wariantach: naturalnym i ziołowym. Smak bez zarzutów, ale też bez szału, mi osobiście bardziej smakuje ser tego typu z Pilos z Lidla. Turek jak na ser tego typu jest za mało słony. Ogromnym plusem jest opakowanie, dzięki któremu można z łatwością pokroić ser i zamknąć w przypadku, gdy nie zużyjemy całego. To naprawdę duże ułatwienie, jeśli ktoś robi sobie na przykład jedną małą sałatkę na śniadanie, a nie od razu całą miskę dla całej rodziny. W przypadku zwykłych kartoników z fetą jest to baaaardzo utrudnione. Minusem jest jednak cena, za 180 g zapłacimy około 4 zł, gdy za 225 g Pilosa płacę 2,29 zł :) Dlatego mimo plusa w postaci opakowania, Turek już chyba nie zapuka do drzwi mojej lodówki.
 
Tyle na dziś, ciekawa jestem, czy testowaliście któreś z tych produktów, a może skosztowaliście ostatnio jakiejś innej nowości? :) Pozdrawiam :)
 
 

środa, 22 maja 2013

Hacienda Pancho Villa - zestaw lunchowy

Dziś również na szybko chciałabym się podzielić z Wami wrażeniami po wizycie w toruńskiej restauracji Hacienda Pancho Villa, znajdującej się na ulicy Mostowej. Wizyta tam była kolejną z serii "gruoponowo-sweetdealowych" i tym razem raczej się nie zawiodłam. Oferty na tych popularnych portalach naprawdę coraz częściej skłaniają mnie do wizyt w miejscach, do których raczej bez promocji bym się nie udała. Hacienda też do takich miejsc należy, ponieważ nie jestem fanką meksykańskiego jedzenia. Owszem, lubię wszystko co pikantne, ale kuchnia południowoamerykańska nigdy specjalnie mnie nie pociągała. Meksykańska hacjenda na Mostowej jednak wywołała u mnie dość pozytywne emocje. 

Na wstępie zaznaczę, iż ofertą promocyjną był objęty lunch w dwóch wersjach, ja wybrałam wersję z kurczakiem plus ziemniaki i sałatka, (druga była z grillowanymi warzywami zamiast mięsa). Do tego w lunchowym menu znalazła się zupa - pikantny rosół z paskami tortilli. Spróbuję więc ocenić poszczególne elementy oferty Haciendy.
  • Jedzenie - bardzo dobre, może bez tak zwanego efektu WOW, ale naprawdę smaczne i przyzwoite. Większe wrażenie zrobiła na mnie zupa, była bardzo dobrze przyprawiona i pomysł z paskami tortilli zamiast makaronu uważam za naprawdę udany. Kurczak był smaczny, bardzo kruchy i miękki, ale już moim zdaniem nieco mniej przyprawiony. Podobną uwagę mogę poczynić co do salsy, jedna była jogurtowa i była ok, ale druga - pomidorowa - mogłaby być wyraźniejsza w smaku. Za to ziemniaki były przyprawione na ostro, co dawało bardzo ciekawy efekt. 
  • Obsługa - obsługiwała mnie bardzo miła Pani, bardzo kompetentna, uśmiechnięta i przyjazna, schludnie i tematycznie ubrana, ogólnie obsługa szybka, zwinna, uprzejma, ale nie nachalna.
  • Wystrój - tutaj duży duży plus, jeszcze chyba żadna restauracja nie zachwyciła mnie tak spójnością wystroju, zarówno w środku jak i w ogródku, w którym miałam przyjemność zjeść obiad. Szczególnie spodobał mi się ogródek, bo dość znamiennym jest w polskiej rzeczywistości restauracyjnej, że na ogródek po prostu składa się kilka stolików i parasole Coca-coli. Tutaj widać, że wszystko jest super przemyślane, od ogółów do szczegółów, jak serwetki i lampki. Szczególnie spodobał mi się stół ze smokiem, zdjęcie poniżej.
  • Ceny - całe menu można znaleźć tutaj (Hacienda oferuje również dowóz, ale tu ceny są ok 1-2 zł wyższe). Ceny nie są może najmniejsze, ale jak na Stare Miasto nie ma też tragedii. Za lunch z zupą zapłacimy 15 zł. 
  • Menu - w menu znajdziemy zarówno przekąski, jak i zupy, sałatki, burrito, tortille, specjalna oferta dla dzieci, specjalna oferta lunchowa. Uważam, że wybór jest dość szeroki, a i wszystkie potrawy tworzą dość spójną i konsekwentną wizję lokalu.







Nie wiem czy odwiedzę Haciendę ponownie. Czas spędziłam tam miło, jedzenie było smaczne, ale - jak już pisałam - nie jestem fanką meksykańskiej kuchni, ale z pewnością jej fanom, mogę polecić sprawdzenie Haciendy Pancho Villa na toruńskiej starówce.

Część zdjęć pochodzi z profilu restauracji na Facebooku.

Co nowego w Manekinie?


Dziś szybki, manekinowy update, szczególnie cenny dla tych, którzy tak jak ja są wielkimi fanami toruńskiego Manekina, jednak jeszcze nie zdążyli odwiedzić go w nowym wiosennym sezonie. Ja zrobiłam już to nawet kilkukrotnie, jednak dopiero dziś pomyślałam o tym, aby podzielić się z Wami kilkoma nowościami z menu. Nowości pochodzą z menu z Manekina na Starym Rynku i szczerze mówiąc nie mam pojęcia, czy i w jakim zakresie zmienił się jadłospis w dwóch pozostałych toruńskich restauracjach.


Nowości w menu naleśników wytrawnych:
gyros, ser sałatkowy, kukurydza, sałata, sos - 13 zł
ryba limanda, szpinak, cammembert, sos - 13,50 zł
indyjski (kurczak, pomidor, cebula, przyprawy), sos - 14 zł

Ponadto jedna nowość w naleśnikach w wersji primavera (czyli z sałatą lodową, pomidorem i oliwą):
a'la Tortilla z chrupiącym kurczakiem, sos - 15,50 zł

Jedna słodka nowość naleśnikowa:
mascarpone, herbatniki, chałwa, sos - 11 zł

Nowość wśród deserów:
♥ tiramisu -  7,50 zł

I na koniec jedna innowacja wśród zup:
♥ krem pomidorowy - 7,50 zł


Niestety na razie udało mi się spróbować tylko kremu pomidorowego, który jest przepyszny, nie boję się użyć określenia, że to jeden z najlepszych kremów pomidorowych w toruńskich restauracjach, na pewno godnie zastąpi na czas wiosenno-letni mojego zimowego kremowego ulubieńca - ziemniaczanego. Nie udało mi się zrobić zdjęcia, ale polecam wszystkim psychofanom pomidorów! A poza tym, to już ostrzę sobie zęby na pozostałe nowości, moim zdaniem wszystkie są bardzo zachęcające, no, może poza naleśnikiem z rybą, ale wynika to chyba z mojej genetycznej niechęci do ryb ;)

A wy na co macie ochotę? A może próbowaliście już czegoś nowego w Manekinie?
Pozdrawiam wiosennie!





niedziela, 19 maja 2013

Pierogarnia pod Blaszanym Kotem

Dziś chciałabym podzielić się z wami wrażeniami po niedawnej wizycie w Pierogarni pod Blaszanym Kotem. Mieści się ona na Starym Rynku w Toruniu, w piwnicy pod barem Miś. Lokal ten mieści się tam odkąd pamiętam i mieszkam w Toruniu, ale do tej pory jakoś nie udało mi się tam wybrać. Jeżeli miałam ochotę na pierogi, to zazwyczaj wędrowałam do Pierogarni Stary Toruń albo Stary Młyn lub po prostu do baru mlecznego pod Arkadami. W końcu (jak zwykle) do wizyty pod Blaszanym Kotem skłonił mnie groupon. 

Dlaczego "pod Blaszanym Kotem"? Taką oto legendę możemy znaleźć na stronie internetowej restauracji:
Dawno, dawno temu, przed wojną w tym domu mieszkał pewien chłopak, zwał się Józek. Miał on czarnego kota, z którym bawił się codziennie. Niestety, pewnego dnia rozstali się, ponieważ Józek musiał iść na wojnę, aby walczyć w obronie Ojczyzny. Kot został sam w domu i tęsknił za swoim panem. Józek nie wracał i nie wracał, a kot cały czas czekał na niego. Pewnego upalnego dnia kot poszedł na dach, aby wypatrywać swego pana. Był taki upał, że dach zaczął się topić z gorąca, a kot przykleił się do niego — i tak już został. Dziś turyści mogą podziwiać blaszaną figurę upamiętniającą tego kota na dachu tej właśnie toruńskiej kamienicy.

Historia dość brutalna, aczkolwiek blaszany kot spogląda na turystów z owej kamienicy i tak też pierogarnia mieszcząca się w jej piwnicy zyskała swoją nazwę. 

Moje wrażenia są bardzo mieszane, nie jestem tym miejscem szczególnie zachwycona, ale ma ono zarówno swoje dobre jak i złe strony. 
Zacznijmy jednak od tego co dobre!
  1. Jedzenie - co chyba najważniejsze... Skosztowałam pierogów z wody (na takie była oferta grouponowa) ruskich oraz ze szpinakiem, twarogiem i czosnkiem. Obie wersj,  przepyszne. Ciasto smaczne, jeszcze lepsze farsze. Klasyczne ruskie, nieco pikantne, natomiast jeśli chodzi o pierogi ze szpinakiem, to chyba jedne z lepszych, jakie miałam okazję próbować. Pełne menu dostępne tutaj
  2. Ceny - za osiem sztuk pierogów zapłacimy średnio ok. 10-12 zł. Ruskie kosztują 9,60 zł, ze szpinakiem 12,60 zł. Są to ceny bardzo konkurencyjne w stosunku do innych pierogarni oraz do innych lokali na Starym Rynku. Dostępne są również porcje większe - 14 sztuk, których ceny mieszczą się średnio w granicach 14-20 zł.
  3. Oferta menu - dość duży wybór jak na niewielki lokal. Możemy wybierać spośród pierogów mięsnych, jarskich i słodkich, w ofercie są również pierogi pieczone, zestawy pierogów, zupy oraz desery. Smaki od klasycznych po bardziej innowacyjne.
  4. Czas oczekiwania - krótki, można wpaść do pierogarni na naprawdę szybki obiad.
Co mi się zatem nie podobało?
  1. Obsługa - nie wiem czy dla klientów "grouponowych" czy dla wszystkich, ale obsługa była tragiczna. Pani stojąca za barem wręcz krzyczała i fukała na klientów zadających jakiekolwiek pytania. Czułam się bardzo niezręcznie i miałam takie wrażenie, iż jestem nieproszonym gościem. Bardzo tego nie lubię. Osoby, które nie potrafią "ugaszczać" swoich klientów, nie powinny tego robić.
  2. Wystrój - bardzo bardzo specyficzny. Trochę jak za komuny. Troszkę niespójny, widać jakiś pomysł w urządzeniu miejsca, ale wciąż brakuje "tego czegoś", co sprawia, że czujemy się w takim pomieszczeniu dobrze. Lokal jest malutki i brakuje w nim miejsca, ale wiele innych lokali pokazuje, iż nawet na niewielkiej przestrzeni można stworzyć przyjazne miejsce.
  3. Pewne nieścisłości - na przykład to, że przed wejściem wisi kartka (nawet nie plakat, nie baner, zwykła kartka z odręcznym pismem) z informacją o piwie w promocji, którego nie ma w lokalu. Skoro nie ma, należałoby tę kartkę zdjąć, zamiast wprowadzać klientów w błąd.







Ogólnie trudno jest mi jednoznacznie ocenić tę wizytę. Jedzenie było smaczne, ale też bez wielkiego szału, na pewno obsługa tworzy atmosferę, do której, mimo dobrych pierogów, nie mam ochoty wracać. Ale nie mówię nie, może kiedyś jeszcze się skuszę. Nie jest to miejsce, które zagości na liście moich "ulubieńców", ale nie jest też miejscem, do którego nigdy nie wrócę. 

Jeśli kogoś najdzie ochota na dobre pierogi, polecam rozważyć Pierogarnię pod Blaszanym Kotem. Jednakże jeśli ktoś szuka w restauracji czegoś więcej niż tylko jedzenia, np. chce posiedzieć z przyjaciółmi w miłym miejscu, radziłabym zmienić kurs na coś innego, Na szczęście przyjaznych przestrzeni gastronomicznych w Toruniu nie brakuje, jest w czym wybierać! Pozdrawiam!

piątek, 3 maja 2013

Alkoholowe nowości 2013 #3 - wódka...

Ostatnia część alkoholowych nowości dotyczy oczywiście wódki :) A konkretniej dwóch nowości z moich ulubionych wódkowych marek - Luksusowej i Lubelskiej. Jednej z nich miałam okazję już skosztować, druga wciąż czeka na swój czas, ale obie, mimo że bardzo różne, stanowią bardzo ciekawe propozycje na lato.

Luksusowa Ogórkowa
Dopiero niedawno po raz pierwszy spróbowałam popularnego drinka wódka, sprite, lód i plasterek ogórka. Nie było to może jakieś wielkie smakowe doznanie, ale ciekawe i godne powtórzenia. Tym bardziej uśmiech wywołała na mojej twarzy informacja znaleziona kilka dni później, iż Luksusowa (która jest chyba moją ulubioną wódką, produkowaną z ziemniaków) wypuszcza na lato wersję ogórkową! Wódka dostępna jest już w sklepach w wersji 500 ml w cenie ok. 20 zł. Kolor, jak widać, zielony, voltaż: 30%. Miałam okazję spróbować jej w czystej postaci i mam mieszane uczucia. Aromat ogórka mocny, więc jeśli ktoś nie przepada za tym zielonym kumplem, to raczej niech nie testuje. Nie jest to wódka, po którą będę sięgać często, ale myślę, iż w konfiguracji w drinku, np. ze spritem albo z tonikiem i lodem i limonką czy w wielu innych kombinacjach może być naprawdę orzeźwiającą propozycją na upalne dni.



Lubelska Ananasowa
Kolejna nowość, która wywołała moją radość, niestety, jeszcze nie miałam okazji jej spróbować, aczkolwiek widziałam ją w sklepach. Dostępna również w wersji 500 ml, cena ok. 20 zł. Lubelskie wódki są naprawdę godne polecenia, od dawna szaleję za cytrynówką (która niedawno doczekała się wersji 700 ml, co bardzo mnie cieszy, mało tego, dostępna jest ostatnio w Lidlu za ok. 24 zł... :D). Lubię ananasy i lubię słodkie wódki, więc myślę że ananasowa może mi zasmakować. Myślę o niej również bardziej w perspektywie drinków, np. lubelska Pinacolada. Myślę, że pomysł na ananasową wódeczkę jest jak najbardziej ciekawy i mam nadzieję, iż wkrótce skosztuję tej nowości! Voltaż: 32%.



A tak zupełnie na marginesie, to już wkrótce osobne notki poświęcone rodzinie Lubelskich i rodzinie Luksusowych wódek :)

Tyle nowości alkoholowych. Jak widać, będzie w czym przebierać w wakacje i czego próbować. Trzeba więc jak najszybciej uzupełnić zapasy i można już wyczekiwać upalnych dni, w których przecież czymś trzeba ugasić pragnienie :)


Alkoholowe nowości 2013 #2 - ryż, Kopernik i niespodzianka

Poza piwami owocowymi, lato 2013 niesie jeszcze kilka innych ciekawych projektów piwnych. Najbardziej zastanawia mnie piwo ryżowe, ale inne też kuszą!

Książęce Jasne Ryżowe - piwo, które ostatnio zdobyło dość dużą popularność rodem z Kompanii Piwowarskiej tym razem w limitowanej odsłonie ryżowej. Producent informuje, iż jest to piwo skomponowane ze słodu pilzneńskiego, ziaren białego ryżu i unikalnej mieszanki aromatycznych chmieli, które nadają piwu świeży aromat bogaty w zielono-owocowe nuty... Zawartość alkoholu: 4,5%. Będę się za  nim rozglądać. Samo Książęce w różnych wersjach co prawda nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, ale raczej mi smakowało, więc na pewno skuszę się, aby spróbować ryżowej nowości.

W kwietniu swoją premierę miało inne ryżowe piwo prosto z mojego ulubionego Browaru Pinta - Oto Mata Ipa. Nie widziałam go jeszcze w sklepach, ale będę się rozglądać. 6% alkoholu, dodatek płatków ryżowych i odmiany chmielu prosto z Nowej Zelandii, Australii i USA...

Kopernik - to piwo produkowane przez Browar Amber nie do końca jest nowością, ponieważ od 1998 roku produkowane jest w celach eksportowych na rynek amerykański. W związku z ustanowieniem w województwie kujawsko-pomorskim oraz na Warmii i Mazurach roku 2013 Rokiem Kopernika, piwa tego będziemy mogli spróbować również w Polsce, oczywiście w edycji limitowanej. Wersja polska nie jest jednak wiernym odwzorowaniem wersji eksportowej. Jako wersja okolicznościowa przyprawiana jest dwoma rodzajami chmielu: aromatycznym i goryczkowym. Różni się także zawartością ekstraktu i alkoholu.


Gruit Kopernikowski - czyli kolejne piwo z Kopernikiem w tle. I to nie byle jakie, a pierwsze lawendowe piwo w Polsce od XVI wieku. Jest to piwo bezchmielowe, a jego powstanie jest efektem współpracy  Browaru Kormoran oraz Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie z okazji obchodów Roku Kopernikowskiego i 20-lecia Browaru Kormoran. Zawartość alkoholu 4,5%. Premiera piwa odbyła się niedawno, nie widziałam go jeszcze w sprzedaży, ale na pewno będę szukać! Inspiracją do skomponowania tego piwa był ponoć list dotyczący Mikołaja Kopernika! Muszę przyznać, że mnie, jako mieszkankę Torunia, bardzo cieszy zainteresowanie Kopernikiem, a piwo z Kopernikiem może na pewno liczyć na moje zainteresowanie :) Polecam doczytać historię lawendowego piwa na stronie Browaru Kormoran



i na koniec... piwo niespodzianka! - mowa tu oczywiście o wspólnej inicjatywie Pinty i AleBrowaru. O tym projekcie nie wiadomo jeszcze w zasadzie nic, poza tym, że ma mieć ciekawy kolor... Za dobór słodów odpowiedzialny był Browar Pinta, natomiast za chmielenie AleBrowar. Piwo ma mieć premierę 10 maja  podczas IV Wrocławskiego Festiwalu Dobrego Piwa oraz w Piwotece. I to jest chyba to piwo, którego nie mogę się doczekać najbardziej. I Pintę i AleBrowar darzę wielką miłością, myślę że ich wspólny projekt będzie ogromnym hitem!

Tyle piwnych nowości, czekam z niecierpliwością na niespodziankę AleBrowaru i Pinty a w międzyczasie poszukuję piw z Kopernikiem oraz nowości wśród wódeczek, o których w części następnej!

Alkoholowe nowości 2013 #1 - piwa owocowe

Jak zwykle wraz z wiosną i rozpoczęciem sezonu piwnego (choć jak śpiewa L.U.C "tu cały rok trwa sezon grzewczy") przyszedł dla browarów i producentów wódek czas na wyciągnięcie asów z rękawów i alkoholowe nowości zalały półki w supermarketach. W tym roku dalej królują piwa owocowe, z drugiej strony pojawiają się nie lada nowości, jak piwa ryżowe czy lawendowe. Nie śpią też producenci wódek zaskakując nas nowymi smakami. Dziś, z okazji majówki, pierwsza część alkoholowych nowości - piwa owocowe!


Wojak Radler - najnowszy projekt Kompanii Piwowarskiej (która wypuszcza też Lecha Shandy), Wojak ma być raczej konkurencją dla Warki Radler. Proporcje piwa do lemoniady to 44 do 56%, natomiast objętość alkoholu wynosi 2,4%. Szczerze mówiąc, to podchodzę do tego Wojaka bardzo sceptycznie, dlatego, że sam Wojak niespecjalnie przypadł mi do gustu. Ale podejrzewam, że jeśli gdzieś już go zobaczę, to zapewne zakupię, aby skosztować...

Okocim Radler - kolejna radlerowa nowość to propozycja Calsberga. Okocim ma się wyróżniać tym, iż do jego produkcji użyto również limonki. W rzeczywistości jest to ok. 1%. Proporcje piwa do lemoniady: 45 do 55%, objętość alkoholu 2%. Miałam okazję już go przetestować, jest całkiem niezły, aczkolwiek nie umywa się do najlepszej w tej kategorii póki co Warki Radler.

Lech Shandy Dry Orange - moim zdaniem najciekawsza z nowych propozycji, pochodząca z Kompanii Piwowarskiej, bo o odmiennym smaku. Jednakże, jako nie jestem wielką fanką cytrynowego Shandyego, bo ma według mnie za dużo wyczuwalnej chemii, zarówno w smaku i zapachu, obawiam się tego samego w wersji pomarańczowej. Zawartość alkoholu w pomarańczowym Lechu wynosi 2,6%. Co ciekawe, jest to edycja limitowana, która ma być dostępna tylko do końca wakacji. Trzeba więc spieszyć się z degustacją. Ostatnio widziałam nawet to piwo w Realu, ale nie skusiłam się, gdyż dostępne było tylko w czteropakach. Na początku wystarczy jak znajdę jedno i to najlepiej w butelce.

Warka Radler Jabłko - nie śpi konkurencja Kompanii Piwowarskiej, czyli Grupa Żywiec, która po zeszłorocznym sukcesie Warki Radler cytrynowej, teraz rozszerza swoją ofertę o smak jabłkowy. Radler cytrynowy był w zeszłym roku moim faworytem (dopóki nie poznałam Zlatopramena i Bażanta...). Nie jestem specjalnie zafascynowana ogólnie jabłkowymi piwami, ale zapewne będę musiała Wareczki zdegustować. Mam nadzieję, że obędzie się tym razem bez dodatku mięty, której wręcz nienawidzę, a której uporczywie dodaje się do wszystkiego co jabłkowe (tak jak w zeszłorocznej Perle Summer). Warka jabłkowa ma być zapewne odpowiedzią na Somersby produkowane przez Carlsberga.

Koniec części pierwszej :)


niedziela, 21 kwietnia 2013

Kartoflarnia - placek i szagówki po węgiersku + zupa ziemniaczana.

Jednym z miejsc, które od dawna chciałam odwiedzić była toruńska Kartoflarnia, która powstała na Starym Rynku stosunkowo niedawno. W końcu udało mi się, ale jednak nieco się zawiodłam. Jedzenie bez zarzutów, ale cała reszta - mocno średnia. Ale zacznijmy od początku.
Sam pomysł stworzenia restauracji bazującej na ziemniaku wydał mi się świetny, aczkolwiek w toruńskiej rzeczywistości i konkurencji na Starym Rynku (Manekin, Pasta i Basta, Sfinx i inne) nieco ryzykowny. Wiem jednak, że takie miejsca mają rację bytu, chociażby na Litwie cała branża gastronomiczna przecież ziemniakiem stoi i z wizyty w Wilnie pamiętam głównie właśnie te ziemniaczane potrawy, swoją drogą przepyszne i bardzo różnorodne mimo kartofla w roli głównej. Nie jestem ogromną fanką tego warzywa, jednak lubię czasem wszamać placki ziemnaczane czy kopytka (zwane również szagówkami - tu pierwszy mój "przytyk" w stronę Kartoflarni - w Toruniu mówi się "kopytka" tymczasem w menu znajdziemy "szagówki", co może wprawić gości w konsternację, jednakże nie jest to jakiś wielki błąd). Tak czy inaczej, jak tylko Kartoflarnia zaistniała, wiedziałam, że jest to miejsce, które muszę odwiedzić. Tak też się w końcu stało, wybraliśmy się z przyjaciółmi na wspólny obiad. I od wejścia zaczęło mi się niestety nie podobać.

Po pierwsze, restauracja, w której w piątkowe popołudnie jest zupełnie pusto budzi moje podejrzenia. Oprócz nas były tylko dwie kelnerki (w tym jedna romansująca z chłopakiem przy stoliku). Po drugie wystrój. Sama nazwa jak i idea takiego miejsca kojarząca się jednoznacznie z ZIEMNIAKIEM, aż prosi o to, aby miejsce to było rodzinne, ciepłe, "wiejskie". A przynajmniej z ciepłym wystrojem, tymczasem przywitały nas surowe wnętrza, chłodne kolory, białe dodatki, obrusy, trochę jak na eleganckim weselu. Dla mnie jest to bardzo duża nieścisłość, poza tym źle się czuję w takich wnętrzach. Po trzecie obsługa - nie powiem, żeby była niemiła, ale też nie spełniała moich oczekiwań, pani, która nas obsługiwała traktowała nas raczej jak powietrze, długo czekaliśmy na menu, podobnie długo czekaliśmy na złożenie zamówienia, a później na rachunek. Nie czułam się dobrze obsłużona. Po czwarte, menu w lokalu nie zgadza się z menu, które kartoflarnia udostępnia na swojej stronie (i tu po piąte - strona od jakiegoś czasu, mimo że odnośnik do niej znajdziemy na FB, nie działa, natomiast menu znajdziemy tutaj na stronie Kartoflarni na FB). Wiele potraw było wykreślonych, zapiekanek ziemniaczanych w ogóle nie ma w menu w lokalu. To robi naprawdę złe wrażenie, gdy karta jest tak pokreślona. Ponadto, mimo obecności w karcie, pewnych rzeczy nie było na miejscu, nie pamiętam już dokładnie, ale chyba chodziło o zupę z łososiem, którą chciał zamówić kolega. No ale to jestem w stanie wybaczyć, zdarza się.

Ale żeby nie było, że wszystko jest nie tak, przejdę w sumie do najważniejszej rzeczy, czyli do jedzenia. Tu raczej się nie zawiodłam, no, może odrobinę :) Zupa ziemniaczana, która miała być kremem, tym kremem nie  była, aczkolwiek była smaczna, to dużo dużo lepsza jest zupa z ziemniaka znana mi z Manekina, której jestem wielką fanką. Tutaj była to raczej zwykła rozwodniona kartoflanka, smaczna, ale po restauracji z ziemniakiem w nazwie spodziewałam się czegoś więcej. Natomiast drugie danie spełniło moje oczekiwanie. Zarówno węgierski placek, którego zamówiłam ja, jak i kopytka po węgiersku, którymi zajadali się moi współtowarzysze były bez zarzutu. Placek smaczny i chrupiący, farsz węgierski, troszkę pikantny. OK, ale również bez szału, nie zachwycił mnie, ale też nie rozczarował.





Porcje nie są specjalnie duże, ja się najadłam bez problemu, ale pierwszym zdaniem kolegów po wyjściu było "idziemy na kebaba?", także chyba nie wszystkim taka porcja wystarczyła, może dobrym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie dwóch rozmiarów?
Wizytę uważam za średnio udaną. Jedzenie mimo wielu "ale" mi smakowało, jednakże trudno będzie mi się przekonać, aby odwiedzić toruńską Kartoflarnię ponownie. Finansowo wygląda to raczej normalnie, jak na starówce, zupa - 6 zł, placek - 15 zł, szagówki - 15 zł. Kartoflarnia mnie jakoś nie przekonała, choć kusi mnie, aby wrócić i spróbować ponoć pysznych faszerowanych ziemniaków. Może kiedyś, jeśli restauracja ostanie się na toruńskim rynku (w co szczerze niestety wątpię) zawędruję tam ponownie, kto wie? 

piątek, 19 kwietnia 2013

Tartuffo - menu wieczorne

Przyszedł wreszcie czas na powolne podsumowanie moich ostatnich podbojów kulinarnych. Nie bez powodu zaczynam od Tartuffo. Zdecydowanie spośród ostatnich pozadomowych obiadów to właśnie wieczorne menu w Tartuffo zrobiło na mnie największe wrażenie i z tęsknotą wspominam wspaniały makaron i deser. 
O Tartuffo pisałam już jakiś czas temu, jednakże wtedy wpis dotyczył menu bufetowego, które znajdziemy w restauracji codziennie do godziny 18. Po 18 restauracja przemienia się w bardziej kameralne miejsce z normalnym menu. Zmienia się też nieco wystrój, na stołach przywitały mnie przygotowane zastawy, w przejściach rozsunięte kurtyny, mniej światła, więcej świec. Jest romantycznie, ale też bez przesady, nie wstyd iść tam samemu czy z przyjaciółką na smaczną kolację.
Oczywiście o obsłudze w Tartuffo można by pisać i pisać, wspominałam też o tym w poście o Azzurro, dziewczyny są wspaniałe, nigdzie nie czuję się tak dobrze i uważam i jestem w pełni świadoma tego co piszę, iż w Tartuffo pracują najbardziej profesjonalne kelnerki w całym Toruniu! Nawet płacenie rachunku jest niezwykłą przyjemnością!
Ale do meritum, czyli do jedzenia! Wieczorne menu Tartuffo proponuje nam wiele pozycji, ja zastanawiałam się nad oczywiście nad makaronem... Wybór był bardzo trudny, finalnie zdecydowałam się jednak na tagliatelle con pollo e pesto - pastę z kurczakiem, zielonym pesto, suszonymi pomidorami i parmezanem. Ponadto nie mogłam sobie odmówić zjedzenia pysznej zupy pomidorowej, którą znamy już z menu bufetowego. Moja przyjaciółka zdecydowała się natomiast na tagliatelle con pollo rosso - pastę z kurczakiem, cebulą i bazylią w sosie śmietanowo-pomidorowym z parmezanem.
Jako przystawkę podano nam pizzowy chlebek i miseczkę oliwek. Zupa pomidorowa standardowo już była wspaniała, podana z parmezanem i bazylią, mniam! (na temat owej zupy więcej tutaj). Po pysznym początku przyszedł czas na gwiazdę wieczoru - tagliatelle!





Oba makarony naturalnie perfekcyjne! Do tej pory jadłam makaron w Tartuffo tylko w ramach dania dnia i zawsze były pyszne,  tym razem jednak czułam się jak w raju! Kurczak wyśmienity, rozpływający się wręcz w ustach, pesto idealne, ja nie jestem wielką fanką zielonego pesto, gdyż często jest za gorzkie lub "za ciężkie" i w daniach z makaronem jest zbyt intensywne, tu jednak nie miało to miejsca, a połączenie z suszonymi pomidorami dodawało potrawie smaku. Podanie dania, podobnie jak w Azzurro, proste i z klasą. Wszystko to, co lubię w daniach z makaronu. Pasta w sosie śmietanowo-pomirodowym była równie wyśmienita i mogę z czystym sumieniem polecić oba dania! Jak do tej pory był to jeden z najlepszych i najsmaczniejszych obiadów w ostatnim czasie.
Mimo, iż najadłyśmy się dość mocno (porcje makaronów są spore), to atmosfera była tak miła, iż zdecydowałyśmy się na deser. Muszę przyznać, iż dość rzadko decyduję się na jakieś słodkości na mieście, szczerze mówiąc, zazwyczaj szkoda mi pieniędzy, a poza tym po obiedzie jestem za bardzo najedzona, aby jeszcze wsunąć coś innego. Wybrałyśmy tiramisu i banofee - banany, karmel i kruche ciasteczka z delikatnym śmietankowo-waniliowym kremem. I znów... poezja! I tiramisu i banofee przepyszne (aż teraz mi ślinka leci jak o tym myślę). Uważam, iż cena 8 zł za tiramisu czy za banofee jest bardzo bardzo atrakcyjna za taką jakość deseru! Nie wiem, czy gdzieś na starówce znajdziemy lepsze tiramisu... :) A ja po prostu zakochałam się w banofee...



Podsumowując... aż brak mi słów by wyrazić wspaniałość Tartuffo. Utwierdzam się w przekonaniu, iż jest to jedno z najlepszych miejsc w Toruniu pod KAŻDYM względem: jedzeniowym, obsługi, cen i atmosfery. Nie mogę się doczekać kolejnej wizyty, mam nadzieję, że uda mi się wkrótce znów wypróbować wieczorne menu, już ostrzę zęby na tagliatelle con formaggio z serem pleśniowym i orzechami włoskimi... Omnomnom! 

sobota, 30 marca 2013

Święta, święta...

... i życzenia świąteczne od moich ulubieńców, między innymi od Jesz Ile Chcesz i Browaru Kormoran, a do tego, jak zwykle błyskotliwy Żubr i wesoły zajączek od Lubelskiej.... Oto krótki przegląd świątecznych przekazów :)







 A ja życzę Wam przede wszystkim SMACZNYCH świąt, a do jajka... No właśnie, co? Zdrówko!

środa, 27 marca 2013

Polska na talerzu 2013!

Ostatnio w internecie pojawiły się wyniki badania "Polska na talerzu 2013" realizowanego corocznie dla Cash&Carry. Co z nich wynika?
Polacy generalnie nie jadają poza domem! Prawie połowa rodaków wychodzi zjeść coś do restauracji rzadziej niż raz na 2-3 miesiące. Natomiast niecałe 10% badanych spożywa posiłki poza domem kilka razy w tygodniu. Najczęściej, zdecydowanie, spożywamy obiady, najrzadziej śniadania. Okazuje się, co mnie trochę zdziwiło, że jeśli Polacy już jedzą na mieście, to wybierają najczęściej kuchnię polską. Jako drugą wybieramy kuchnię włoską. Dlaczego tak rzadko Polacy jedzą poza domem? Oczywiście ze względów finansowych, zresztą większość badanych wskazuje, iż jeśli już wyjdzie to na posiłek, to płaci za niego więcej niż 45 zł. Zresztą, kilka innych wniosków poniżej :)





Co o tym myślicie? Jak często i na co najchętniej wychodzicie "na miasto"?

PS. Marzec obfitował u mnie w kulinarne wyjścia, także już niedługo na blogu relacje z wizyt w Metropolis, Kartoflarni, Kefirku oraz z wieczornego menu w Tartuffo! Pozdro!



piątek, 8 marca 2013

Dzień Kobiet

Witam! Dzień Kobiet nie jest świętem, które obchodzę w jakiś szczególny sposób. Miło jednak, jak Panowie pamiętają w tym dniu wyjątkowo o Paniach. A jeszcze milej, gdy ulubione sklepy i produkty przygotowują coś specjalnego :) Są to po prostu ciekawe życzenia. Najczęściej pamiętają o tym sklepy ubraniowe i firmy kosmetyczne. Ale zdarza się, iż o Dniu Kobiet pamiętają też restauracje i... producenci alkoholu :) Wybrałam dziś kilka zdjęć i tym samym chciałabym wszystkim Paniom życzyć wszystkiego NAJSMACZNIEJSZEGO :)

Życzenia od Luksusowej :) Cynamon - omnomnom!

Życzenia od Browarium - Sklepy Piwne - nie wiem, jak wam, ale mi się podoba :D

Orzechowe życzenia od Soplicy... Miam!

Jesz Ile Chcesz przygotowało dziś specjalne menu specjalnie dla Kobiet!

Co nie co od Pierogarni Stary Toruń

... Żubr :)

A ja zabieram się do degustacji dzisiejszych prezentów, czekają na mnie same pyszności! Pozdro!