niedziela, 21 kwietnia 2013

Kartoflarnia - placek i szagówki po węgiersku + zupa ziemniaczana.

Jednym z miejsc, które od dawna chciałam odwiedzić była toruńska Kartoflarnia, która powstała na Starym Rynku stosunkowo niedawno. W końcu udało mi się, ale jednak nieco się zawiodłam. Jedzenie bez zarzutów, ale cała reszta - mocno średnia. Ale zacznijmy od początku.
Sam pomysł stworzenia restauracji bazującej na ziemniaku wydał mi się świetny, aczkolwiek w toruńskiej rzeczywistości i konkurencji na Starym Rynku (Manekin, Pasta i Basta, Sfinx i inne) nieco ryzykowny. Wiem jednak, że takie miejsca mają rację bytu, chociażby na Litwie cała branża gastronomiczna przecież ziemniakiem stoi i z wizyty w Wilnie pamiętam głównie właśnie te ziemniaczane potrawy, swoją drogą przepyszne i bardzo różnorodne mimo kartofla w roli głównej. Nie jestem ogromną fanką tego warzywa, jednak lubię czasem wszamać placki ziemnaczane czy kopytka (zwane również szagówkami - tu pierwszy mój "przytyk" w stronę Kartoflarni - w Toruniu mówi się "kopytka" tymczasem w menu znajdziemy "szagówki", co może wprawić gości w konsternację, jednakże nie jest to jakiś wielki błąd). Tak czy inaczej, jak tylko Kartoflarnia zaistniała, wiedziałam, że jest to miejsce, które muszę odwiedzić. Tak też się w końcu stało, wybraliśmy się z przyjaciółmi na wspólny obiad. I od wejścia zaczęło mi się niestety nie podobać.

Po pierwsze, restauracja, w której w piątkowe popołudnie jest zupełnie pusto budzi moje podejrzenia. Oprócz nas były tylko dwie kelnerki (w tym jedna romansująca z chłopakiem przy stoliku). Po drugie wystrój. Sama nazwa jak i idea takiego miejsca kojarząca się jednoznacznie z ZIEMNIAKIEM, aż prosi o to, aby miejsce to było rodzinne, ciepłe, "wiejskie". A przynajmniej z ciepłym wystrojem, tymczasem przywitały nas surowe wnętrza, chłodne kolory, białe dodatki, obrusy, trochę jak na eleganckim weselu. Dla mnie jest to bardzo duża nieścisłość, poza tym źle się czuję w takich wnętrzach. Po trzecie obsługa - nie powiem, żeby była niemiła, ale też nie spełniała moich oczekiwań, pani, która nas obsługiwała traktowała nas raczej jak powietrze, długo czekaliśmy na menu, podobnie długo czekaliśmy na złożenie zamówienia, a później na rachunek. Nie czułam się dobrze obsłużona. Po czwarte, menu w lokalu nie zgadza się z menu, które kartoflarnia udostępnia na swojej stronie (i tu po piąte - strona od jakiegoś czasu, mimo że odnośnik do niej znajdziemy na FB, nie działa, natomiast menu znajdziemy tutaj na stronie Kartoflarni na FB). Wiele potraw było wykreślonych, zapiekanek ziemniaczanych w ogóle nie ma w menu w lokalu. To robi naprawdę złe wrażenie, gdy karta jest tak pokreślona. Ponadto, mimo obecności w karcie, pewnych rzeczy nie było na miejscu, nie pamiętam już dokładnie, ale chyba chodziło o zupę z łososiem, którą chciał zamówić kolega. No ale to jestem w stanie wybaczyć, zdarza się.

Ale żeby nie było, że wszystko jest nie tak, przejdę w sumie do najważniejszej rzeczy, czyli do jedzenia. Tu raczej się nie zawiodłam, no, może odrobinę :) Zupa ziemniaczana, która miała być kremem, tym kremem nie  była, aczkolwiek była smaczna, to dużo dużo lepsza jest zupa z ziemniaka znana mi z Manekina, której jestem wielką fanką. Tutaj była to raczej zwykła rozwodniona kartoflanka, smaczna, ale po restauracji z ziemniakiem w nazwie spodziewałam się czegoś więcej. Natomiast drugie danie spełniło moje oczekiwanie. Zarówno węgierski placek, którego zamówiłam ja, jak i kopytka po węgiersku, którymi zajadali się moi współtowarzysze były bez zarzutu. Placek smaczny i chrupiący, farsz węgierski, troszkę pikantny. OK, ale również bez szału, nie zachwycił mnie, ale też nie rozczarował.





Porcje nie są specjalnie duże, ja się najadłam bez problemu, ale pierwszym zdaniem kolegów po wyjściu było "idziemy na kebaba?", także chyba nie wszystkim taka porcja wystarczyła, może dobrym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie dwóch rozmiarów?
Wizytę uważam za średnio udaną. Jedzenie mimo wielu "ale" mi smakowało, jednakże trudno będzie mi się przekonać, aby odwiedzić toruńską Kartoflarnię ponownie. Finansowo wygląda to raczej normalnie, jak na starówce, zupa - 6 zł, placek - 15 zł, szagówki - 15 zł. Kartoflarnia mnie jakoś nie przekonała, choć kusi mnie, aby wrócić i spróbować ponoć pysznych faszerowanych ziemniaków. Może kiedyś, jeśli restauracja ostanie się na toruńskim rynku (w co szczerze niestety wątpię) zawędruję tam ponownie, kto wie? 

piątek, 19 kwietnia 2013

Tartuffo - menu wieczorne

Przyszedł wreszcie czas na powolne podsumowanie moich ostatnich podbojów kulinarnych. Nie bez powodu zaczynam od Tartuffo. Zdecydowanie spośród ostatnich pozadomowych obiadów to właśnie wieczorne menu w Tartuffo zrobiło na mnie największe wrażenie i z tęsknotą wspominam wspaniały makaron i deser. 
O Tartuffo pisałam już jakiś czas temu, jednakże wtedy wpis dotyczył menu bufetowego, które znajdziemy w restauracji codziennie do godziny 18. Po 18 restauracja przemienia się w bardziej kameralne miejsce z normalnym menu. Zmienia się też nieco wystrój, na stołach przywitały mnie przygotowane zastawy, w przejściach rozsunięte kurtyny, mniej światła, więcej świec. Jest romantycznie, ale też bez przesady, nie wstyd iść tam samemu czy z przyjaciółką na smaczną kolację.
Oczywiście o obsłudze w Tartuffo można by pisać i pisać, wspominałam też o tym w poście o Azzurro, dziewczyny są wspaniałe, nigdzie nie czuję się tak dobrze i uważam i jestem w pełni świadoma tego co piszę, iż w Tartuffo pracują najbardziej profesjonalne kelnerki w całym Toruniu! Nawet płacenie rachunku jest niezwykłą przyjemnością!
Ale do meritum, czyli do jedzenia! Wieczorne menu Tartuffo proponuje nam wiele pozycji, ja zastanawiałam się nad oczywiście nad makaronem... Wybór był bardzo trudny, finalnie zdecydowałam się jednak na tagliatelle con pollo e pesto - pastę z kurczakiem, zielonym pesto, suszonymi pomidorami i parmezanem. Ponadto nie mogłam sobie odmówić zjedzenia pysznej zupy pomidorowej, którą znamy już z menu bufetowego. Moja przyjaciółka zdecydowała się natomiast na tagliatelle con pollo rosso - pastę z kurczakiem, cebulą i bazylią w sosie śmietanowo-pomidorowym z parmezanem.
Jako przystawkę podano nam pizzowy chlebek i miseczkę oliwek. Zupa pomidorowa standardowo już była wspaniała, podana z parmezanem i bazylią, mniam! (na temat owej zupy więcej tutaj). Po pysznym początku przyszedł czas na gwiazdę wieczoru - tagliatelle!





Oba makarony naturalnie perfekcyjne! Do tej pory jadłam makaron w Tartuffo tylko w ramach dania dnia i zawsze były pyszne,  tym razem jednak czułam się jak w raju! Kurczak wyśmienity, rozpływający się wręcz w ustach, pesto idealne, ja nie jestem wielką fanką zielonego pesto, gdyż często jest za gorzkie lub "za ciężkie" i w daniach z makaronem jest zbyt intensywne, tu jednak nie miało to miejsca, a połączenie z suszonymi pomidorami dodawało potrawie smaku. Podanie dania, podobnie jak w Azzurro, proste i z klasą. Wszystko to, co lubię w daniach z makaronu. Pasta w sosie śmietanowo-pomirodowym była równie wyśmienita i mogę z czystym sumieniem polecić oba dania! Jak do tej pory był to jeden z najlepszych i najsmaczniejszych obiadów w ostatnim czasie.
Mimo, iż najadłyśmy się dość mocno (porcje makaronów są spore), to atmosfera była tak miła, iż zdecydowałyśmy się na deser. Muszę przyznać, iż dość rzadko decyduję się na jakieś słodkości na mieście, szczerze mówiąc, zazwyczaj szkoda mi pieniędzy, a poza tym po obiedzie jestem za bardzo najedzona, aby jeszcze wsunąć coś innego. Wybrałyśmy tiramisu i banofee - banany, karmel i kruche ciasteczka z delikatnym śmietankowo-waniliowym kremem. I znów... poezja! I tiramisu i banofee przepyszne (aż teraz mi ślinka leci jak o tym myślę). Uważam, iż cena 8 zł za tiramisu czy za banofee jest bardzo bardzo atrakcyjna za taką jakość deseru! Nie wiem, czy gdzieś na starówce znajdziemy lepsze tiramisu... :) A ja po prostu zakochałam się w banofee...



Podsumowując... aż brak mi słów by wyrazić wspaniałość Tartuffo. Utwierdzam się w przekonaniu, iż jest to jedno z najlepszych miejsc w Toruniu pod KAŻDYM względem: jedzeniowym, obsługi, cen i atmosfery. Nie mogę się doczekać kolejnej wizyty, mam nadzieję, że uda mi się wkrótce znów wypróbować wieczorne menu, już ostrzę zęby na tagliatelle con formaggio z serem pleśniowym i orzechami włoskimi... Omnomnom!