środa, 22 maja 2013

Hacienda Pancho Villa - zestaw lunchowy

Dziś również na szybko chciałabym się podzielić z Wami wrażeniami po wizycie w toruńskiej restauracji Hacienda Pancho Villa, znajdującej się na ulicy Mostowej. Wizyta tam była kolejną z serii "gruoponowo-sweetdealowych" i tym razem raczej się nie zawiodłam. Oferty na tych popularnych portalach naprawdę coraz częściej skłaniają mnie do wizyt w miejscach, do których raczej bez promocji bym się nie udała. Hacienda też do takich miejsc należy, ponieważ nie jestem fanką meksykańskiego jedzenia. Owszem, lubię wszystko co pikantne, ale kuchnia południowoamerykańska nigdy specjalnie mnie nie pociągała. Meksykańska hacjenda na Mostowej jednak wywołała u mnie dość pozytywne emocje. 

Na wstępie zaznaczę, iż ofertą promocyjną był objęty lunch w dwóch wersjach, ja wybrałam wersję z kurczakiem plus ziemniaki i sałatka, (druga była z grillowanymi warzywami zamiast mięsa). Do tego w lunchowym menu znalazła się zupa - pikantny rosół z paskami tortilli. Spróbuję więc ocenić poszczególne elementy oferty Haciendy.
  • Jedzenie - bardzo dobre, może bez tak zwanego efektu WOW, ale naprawdę smaczne i przyzwoite. Większe wrażenie zrobiła na mnie zupa, była bardzo dobrze przyprawiona i pomysł z paskami tortilli zamiast makaronu uważam za naprawdę udany. Kurczak był smaczny, bardzo kruchy i miękki, ale już moim zdaniem nieco mniej przyprawiony. Podobną uwagę mogę poczynić co do salsy, jedna była jogurtowa i była ok, ale druga - pomidorowa - mogłaby być wyraźniejsza w smaku. Za to ziemniaki były przyprawione na ostro, co dawało bardzo ciekawy efekt. 
  • Obsługa - obsługiwała mnie bardzo miła Pani, bardzo kompetentna, uśmiechnięta i przyjazna, schludnie i tematycznie ubrana, ogólnie obsługa szybka, zwinna, uprzejma, ale nie nachalna.
  • Wystrój - tutaj duży duży plus, jeszcze chyba żadna restauracja nie zachwyciła mnie tak spójnością wystroju, zarówno w środku jak i w ogródku, w którym miałam przyjemność zjeść obiad. Szczególnie spodobał mi się ogródek, bo dość znamiennym jest w polskiej rzeczywistości restauracyjnej, że na ogródek po prostu składa się kilka stolików i parasole Coca-coli. Tutaj widać, że wszystko jest super przemyślane, od ogółów do szczegółów, jak serwetki i lampki. Szczególnie spodobał mi się stół ze smokiem, zdjęcie poniżej.
  • Ceny - całe menu można znaleźć tutaj (Hacienda oferuje również dowóz, ale tu ceny są ok 1-2 zł wyższe). Ceny nie są może najmniejsze, ale jak na Stare Miasto nie ma też tragedii. Za lunch z zupą zapłacimy 15 zł. 
  • Menu - w menu znajdziemy zarówno przekąski, jak i zupy, sałatki, burrito, tortille, specjalna oferta dla dzieci, specjalna oferta lunchowa. Uważam, że wybór jest dość szeroki, a i wszystkie potrawy tworzą dość spójną i konsekwentną wizję lokalu.







Nie wiem czy odwiedzę Haciendę ponownie. Czas spędziłam tam miło, jedzenie było smaczne, ale - jak już pisałam - nie jestem fanką meksykańskiej kuchni, ale z pewnością jej fanom, mogę polecić sprawdzenie Haciendy Pancho Villa na toruńskiej starówce.

Część zdjęć pochodzi z profilu restauracji na Facebooku.

Co nowego w Manekinie?


Dziś szybki, manekinowy update, szczególnie cenny dla tych, którzy tak jak ja są wielkimi fanami toruńskiego Manekina, jednak jeszcze nie zdążyli odwiedzić go w nowym wiosennym sezonie. Ja zrobiłam już to nawet kilkukrotnie, jednak dopiero dziś pomyślałam o tym, aby podzielić się z Wami kilkoma nowościami z menu. Nowości pochodzą z menu z Manekina na Starym Rynku i szczerze mówiąc nie mam pojęcia, czy i w jakim zakresie zmienił się jadłospis w dwóch pozostałych toruńskich restauracjach.


Nowości w menu naleśników wytrawnych:
gyros, ser sałatkowy, kukurydza, sałata, sos - 13 zł
ryba limanda, szpinak, cammembert, sos - 13,50 zł
indyjski (kurczak, pomidor, cebula, przyprawy), sos - 14 zł

Ponadto jedna nowość w naleśnikach w wersji primavera (czyli z sałatą lodową, pomidorem i oliwą):
a'la Tortilla z chrupiącym kurczakiem, sos - 15,50 zł

Jedna słodka nowość naleśnikowa:
mascarpone, herbatniki, chałwa, sos - 11 zł

Nowość wśród deserów:
♥ tiramisu -  7,50 zł

I na koniec jedna innowacja wśród zup:
♥ krem pomidorowy - 7,50 zł


Niestety na razie udało mi się spróbować tylko kremu pomidorowego, który jest przepyszny, nie boję się użyć określenia, że to jeden z najlepszych kremów pomidorowych w toruńskich restauracjach, na pewno godnie zastąpi na czas wiosenno-letni mojego zimowego kremowego ulubieńca - ziemniaczanego. Nie udało mi się zrobić zdjęcia, ale polecam wszystkim psychofanom pomidorów! A poza tym, to już ostrzę sobie zęby na pozostałe nowości, moim zdaniem wszystkie są bardzo zachęcające, no, może poza naleśnikiem z rybą, ale wynika to chyba z mojej genetycznej niechęci do ryb ;)

A wy na co macie ochotę? A może próbowaliście już czegoś nowego w Manekinie?
Pozdrawiam wiosennie!





niedziela, 19 maja 2013

Pierogarnia pod Blaszanym Kotem

Dziś chciałabym podzielić się z wami wrażeniami po niedawnej wizycie w Pierogarni pod Blaszanym Kotem. Mieści się ona na Starym Rynku w Toruniu, w piwnicy pod barem Miś. Lokal ten mieści się tam odkąd pamiętam i mieszkam w Toruniu, ale do tej pory jakoś nie udało mi się tam wybrać. Jeżeli miałam ochotę na pierogi, to zazwyczaj wędrowałam do Pierogarni Stary Toruń albo Stary Młyn lub po prostu do baru mlecznego pod Arkadami. W końcu (jak zwykle) do wizyty pod Blaszanym Kotem skłonił mnie groupon. 

Dlaczego "pod Blaszanym Kotem"? Taką oto legendę możemy znaleźć na stronie internetowej restauracji:
Dawno, dawno temu, przed wojną w tym domu mieszkał pewien chłopak, zwał się Józek. Miał on czarnego kota, z którym bawił się codziennie. Niestety, pewnego dnia rozstali się, ponieważ Józek musiał iść na wojnę, aby walczyć w obronie Ojczyzny. Kot został sam w domu i tęsknił za swoim panem. Józek nie wracał i nie wracał, a kot cały czas czekał na niego. Pewnego upalnego dnia kot poszedł na dach, aby wypatrywać swego pana. Był taki upał, że dach zaczął się topić z gorąca, a kot przykleił się do niego — i tak już został. Dziś turyści mogą podziwiać blaszaną figurę upamiętniającą tego kota na dachu tej właśnie toruńskiej kamienicy.

Historia dość brutalna, aczkolwiek blaszany kot spogląda na turystów z owej kamienicy i tak też pierogarnia mieszcząca się w jej piwnicy zyskała swoją nazwę. 

Moje wrażenia są bardzo mieszane, nie jestem tym miejscem szczególnie zachwycona, ale ma ono zarówno swoje dobre jak i złe strony. 
Zacznijmy jednak od tego co dobre!
  1. Jedzenie - co chyba najważniejsze... Skosztowałam pierogów z wody (na takie była oferta grouponowa) ruskich oraz ze szpinakiem, twarogiem i czosnkiem. Obie wersj,  przepyszne. Ciasto smaczne, jeszcze lepsze farsze. Klasyczne ruskie, nieco pikantne, natomiast jeśli chodzi o pierogi ze szpinakiem, to chyba jedne z lepszych, jakie miałam okazję próbować. Pełne menu dostępne tutaj
  2. Ceny - za osiem sztuk pierogów zapłacimy średnio ok. 10-12 zł. Ruskie kosztują 9,60 zł, ze szpinakiem 12,60 zł. Są to ceny bardzo konkurencyjne w stosunku do innych pierogarni oraz do innych lokali na Starym Rynku. Dostępne są również porcje większe - 14 sztuk, których ceny mieszczą się średnio w granicach 14-20 zł.
  3. Oferta menu - dość duży wybór jak na niewielki lokal. Możemy wybierać spośród pierogów mięsnych, jarskich i słodkich, w ofercie są również pierogi pieczone, zestawy pierogów, zupy oraz desery. Smaki od klasycznych po bardziej innowacyjne.
  4. Czas oczekiwania - krótki, można wpaść do pierogarni na naprawdę szybki obiad.
Co mi się zatem nie podobało?
  1. Obsługa - nie wiem czy dla klientów "grouponowych" czy dla wszystkich, ale obsługa była tragiczna. Pani stojąca za barem wręcz krzyczała i fukała na klientów zadających jakiekolwiek pytania. Czułam się bardzo niezręcznie i miałam takie wrażenie, iż jestem nieproszonym gościem. Bardzo tego nie lubię. Osoby, które nie potrafią "ugaszczać" swoich klientów, nie powinny tego robić.
  2. Wystrój - bardzo bardzo specyficzny. Trochę jak za komuny. Troszkę niespójny, widać jakiś pomysł w urządzeniu miejsca, ale wciąż brakuje "tego czegoś", co sprawia, że czujemy się w takim pomieszczeniu dobrze. Lokal jest malutki i brakuje w nim miejsca, ale wiele innych lokali pokazuje, iż nawet na niewielkiej przestrzeni można stworzyć przyjazne miejsce.
  3. Pewne nieścisłości - na przykład to, że przed wejściem wisi kartka (nawet nie plakat, nie baner, zwykła kartka z odręcznym pismem) z informacją o piwie w promocji, którego nie ma w lokalu. Skoro nie ma, należałoby tę kartkę zdjąć, zamiast wprowadzać klientów w błąd.







Ogólnie trudno jest mi jednoznacznie ocenić tę wizytę. Jedzenie było smaczne, ale też bez wielkiego szału, na pewno obsługa tworzy atmosferę, do której, mimo dobrych pierogów, nie mam ochoty wracać. Ale nie mówię nie, może kiedyś jeszcze się skuszę. Nie jest to miejsce, które zagości na liście moich "ulubieńców", ale nie jest też miejscem, do którego nigdy nie wrócę. 

Jeśli kogoś najdzie ochota na dobre pierogi, polecam rozważyć Pierogarnię pod Blaszanym Kotem. Jednakże jeśli ktoś szuka w restauracji czegoś więcej niż tylko jedzenia, np. chce posiedzieć z przyjaciółmi w miłym miejscu, radziłabym zmienić kurs na coś innego, Na szczęście przyjaznych przestrzeni gastronomicznych w Toruniu nie brakuje, jest w czym wybierać! Pozdrawiam!

piątek, 3 maja 2013

Alkoholowe nowości 2013 #3 - wódka...

Ostatnia część alkoholowych nowości dotyczy oczywiście wódki :) A konkretniej dwóch nowości z moich ulubionych wódkowych marek - Luksusowej i Lubelskiej. Jednej z nich miałam okazję już skosztować, druga wciąż czeka na swój czas, ale obie, mimo że bardzo różne, stanowią bardzo ciekawe propozycje na lato.

Luksusowa Ogórkowa
Dopiero niedawno po raz pierwszy spróbowałam popularnego drinka wódka, sprite, lód i plasterek ogórka. Nie było to może jakieś wielkie smakowe doznanie, ale ciekawe i godne powtórzenia. Tym bardziej uśmiech wywołała na mojej twarzy informacja znaleziona kilka dni później, iż Luksusowa (która jest chyba moją ulubioną wódką, produkowaną z ziemniaków) wypuszcza na lato wersję ogórkową! Wódka dostępna jest już w sklepach w wersji 500 ml w cenie ok. 20 zł. Kolor, jak widać, zielony, voltaż: 30%. Miałam okazję spróbować jej w czystej postaci i mam mieszane uczucia. Aromat ogórka mocny, więc jeśli ktoś nie przepada za tym zielonym kumplem, to raczej niech nie testuje. Nie jest to wódka, po którą będę sięgać często, ale myślę, iż w konfiguracji w drinku, np. ze spritem albo z tonikiem i lodem i limonką czy w wielu innych kombinacjach może być naprawdę orzeźwiającą propozycją na upalne dni.



Lubelska Ananasowa
Kolejna nowość, która wywołała moją radość, niestety, jeszcze nie miałam okazji jej spróbować, aczkolwiek widziałam ją w sklepach. Dostępna również w wersji 500 ml, cena ok. 20 zł. Lubelskie wódki są naprawdę godne polecenia, od dawna szaleję za cytrynówką (która niedawno doczekała się wersji 700 ml, co bardzo mnie cieszy, mało tego, dostępna jest ostatnio w Lidlu za ok. 24 zł... :D). Lubię ananasy i lubię słodkie wódki, więc myślę że ananasowa może mi zasmakować. Myślę o niej również bardziej w perspektywie drinków, np. lubelska Pinacolada. Myślę, że pomysł na ananasową wódeczkę jest jak najbardziej ciekawy i mam nadzieję, iż wkrótce skosztuję tej nowości! Voltaż: 32%.



A tak zupełnie na marginesie, to już wkrótce osobne notki poświęcone rodzinie Lubelskich i rodzinie Luksusowych wódek :)

Tyle nowości alkoholowych. Jak widać, będzie w czym przebierać w wakacje i czego próbować. Trzeba więc jak najszybciej uzupełnić zapasy i można już wyczekiwać upalnych dni, w których przecież czymś trzeba ugasić pragnienie :)


Alkoholowe nowości 2013 #2 - ryż, Kopernik i niespodzianka

Poza piwami owocowymi, lato 2013 niesie jeszcze kilka innych ciekawych projektów piwnych. Najbardziej zastanawia mnie piwo ryżowe, ale inne też kuszą!

Książęce Jasne Ryżowe - piwo, które ostatnio zdobyło dość dużą popularność rodem z Kompanii Piwowarskiej tym razem w limitowanej odsłonie ryżowej. Producent informuje, iż jest to piwo skomponowane ze słodu pilzneńskiego, ziaren białego ryżu i unikalnej mieszanki aromatycznych chmieli, które nadają piwu świeży aromat bogaty w zielono-owocowe nuty... Zawartość alkoholu: 4,5%. Będę się za  nim rozglądać. Samo Książęce w różnych wersjach co prawda nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, ale raczej mi smakowało, więc na pewno skuszę się, aby spróbować ryżowej nowości.

W kwietniu swoją premierę miało inne ryżowe piwo prosto z mojego ulubionego Browaru Pinta - Oto Mata Ipa. Nie widziałam go jeszcze w sklepach, ale będę się rozglądać. 6% alkoholu, dodatek płatków ryżowych i odmiany chmielu prosto z Nowej Zelandii, Australii i USA...

Kopernik - to piwo produkowane przez Browar Amber nie do końca jest nowością, ponieważ od 1998 roku produkowane jest w celach eksportowych na rynek amerykański. W związku z ustanowieniem w województwie kujawsko-pomorskim oraz na Warmii i Mazurach roku 2013 Rokiem Kopernika, piwa tego będziemy mogli spróbować również w Polsce, oczywiście w edycji limitowanej. Wersja polska nie jest jednak wiernym odwzorowaniem wersji eksportowej. Jako wersja okolicznościowa przyprawiana jest dwoma rodzajami chmielu: aromatycznym i goryczkowym. Różni się także zawartością ekstraktu i alkoholu.


Gruit Kopernikowski - czyli kolejne piwo z Kopernikiem w tle. I to nie byle jakie, a pierwsze lawendowe piwo w Polsce od XVI wieku. Jest to piwo bezchmielowe, a jego powstanie jest efektem współpracy  Browaru Kormoran oraz Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie z okazji obchodów Roku Kopernikowskiego i 20-lecia Browaru Kormoran. Zawartość alkoholu 4,5%. Premiera piwa odbyła się niedawno, nie widziałam go jeszcze w sprzedaży, ale na pewno będę szukać! Inspiracją do skomponowania tego piwa był ponoć list dotyczący Mikołaja Kopernika! Muszę przyznać, że mnie, jako mieszkankę Torunia, bardzo cieszy zainteresowanie Kopernikiem, a piwo z Kopernikiem może na pewno liczyć na moje zainteresowanie :) Polecam doczytać historię lawendowego piwa na stronie Browaru Kormoran



i na koniec... piwo niespodzianka! - mowa tu oczywiście o wspólnej inicjatywie Pinty i AleBrowaru. O tym projekcie nie wiadomo jeszcze w zasadzie nic, poza tym, że ma mieć ciekawy kolor... Za dobór słodów odpowiedzialny był Browar Pinta, natomiast za chmielenie AleBrowar. Piwo ma mieć premierę 10 maja  podczas IV Wrocławskiego Festiwalu Dobrego Piwa oraz w Piwotece. I to jest chyba to piwo, którego nie mogę się doczekać najbardziej. I Pintę i AleBrowar darzę wielką miłością, myślę że ich wspólny projekt będzie ogromnym hitem!

Tyle piwnych nowości, czekam z niecierpliwością na niespodziankę AleBrowaru i Pinty a w międzyczasie poszukuję piw z Kopernikiem oraz nowości wśród wódeczek, o których w części następnej!

Alkoholowe nowości 2013 #1 - piwa owocowe

Jak zwykle wraz z wiosną i rozpoczęciem sezonu piwnego (choć jak śpiewa L.U.C "tu cały rok trwa sezon grzewczy") przyszedł dla browarów i producentów wódek czas na wyciągnięcie asów z rękawów i alkoholowe nowości zalały półki w supermarketach. W tym roku dalej królują piwa owocowe, z drugiej strony pojawiają się nie lada nowości, jak piwa ryżowe czy lawendowe. Nie śpią też producenci wódek zaskakując nas nowymi smakami. Dziś, z okazji majówki, pierwsza część alkoholowych nowości - piwa owocowe!


Wojak Radler - najnowszy projekt Kompanii Piwowarskiej (która wypuszcza też Lecha Shandy), Wojak ma być raczej konkurencją dla Warki Radler. Proporcje piwa do lemoniady to 44 do 56%, natomiast objętość alkoholu wynosi 2,4%. Szczerze mówiąc, to podchodzę do tego Wojaka bardzo sceptycznie, dlatego, że sam Wojak niespecjalnie przypadł mi do gustu. Ale podejrzewam, że jeśli gdzieś już go zobaczę, to zapewne zakupię, aby skosztować...

Okocim Radler - kolejna radlerowa nowość to propozycja Calsberga. Okocim ma się wyróżniać tym, iż do jego produkcji użyto również limonki. W rzeczywistości jest to ok. 1%. Proporcje piwa do lemoniady: 45 do 55%, objętość alkoholu 2%. Miałam okazję już go przetestować, jest całkiem niezły, aczkolwiek nie umywa się do najlepszej w tej kategorii póki co Warki Radler.

Lech Shandy Dry Orange - moim zdaniem najciekawsza z nowych propozycji, pochodząca z Kompanii Piwowarskiej, bo o odmiennym smaku. Jednakże, jako nie jestem wielką fanką cytrynowego Shandyego, bo ma według mnie za dużo wyczuwalnej chemii, zarówno w smaku i zapachu, obawiam się tego samego w wersji pomarańczowej. Zawartość alkoholu w pomarańczowym Lechu wynosi 2,6%. Co ciekawe, jest to edycja limitowana, która ma być dostępna tylko do końca wakacji. Trzeba więc spieszyć się z degustacją. Ostatnio widziałam nawet to piwo w Realu, ale nie skusiłam się, gdyż dostępne było tylko w czteropakach. Na początku wystarczy jak znajdę jedno i to najlepiej w butelce.

Warka Radler Jabłko - nie śpi konkurencja Kompanii Piwowarskiej, czyli Grupa Żywiec, która po zeszłorocznym sukcesie Warki Radler cytrynowej, teraz rozszerza swoją ofertę o smak jabłkowy. Radler cytrynowy był w zeszłym roku moim faworytem (dopóki nie poznałam Zlatopramena i Bażanta...). Nie jestem specjalnie zafascynowana ogólnie jabłkowymi piwami, ale zapewne będę musiała Wareczki zdegustować. Mam nadzieję, że obędzie się tym razem bez dodatku mięty, której wręcz nienawidzę, a której uporczywie dodaje się do wszystkiego co jabłkowe (tak jak w zeszłorocznej Perle Summer). Warka jabłkowa ma być zapewne odpowiedzią na Somersby produkowane przez Carlsberga.

Koniec części pierwszej :)