Jednym z miejsc, które od dawna chciałam odwiedzić była toruńska Kartoflarnia, która powstała na Starym Rynku stosunkowo niedawno. W końcu udało mi się, ale jednak nieco się zawiodłam. Jedzenie bez zarzutów, ale cała reszta - mocno średnia. Ale zacznijmy od początku.
Sam pomysł stworzenia restauracji bazującej na ziemniaku wydał mi się świetny, aczkolwiek w toruńskiej rzeczywistości i konkurencji na Starym Rynku (Manekin, Pasta i Basta, Sfinx i inne) nieco ryzykowny. Wiem jednak, że takie miejsca mają rację bytu, chociażby na Litwie cała branża gastronomiczna przecież ziemniakiem stoi i z wizyty w Wilnie pamiętam głównie właśnie te ziemniaczane potrawy, swoją drogą przepyszne i bardzo różnorodne mimo kartofla w roli głównej. Nie jestem ogromną fanką tego warzywa, jednak lubię czasem wszamać placki ziemnaczane czy kopytka (zwane również szagówkami - tu pierwszy mój "przytyk" w stronę Kartoflarni - w Toruniu mówi się "kopytka" tymczasem w menu znajdziemy "szagówki", co może wprawić gości w konsternację, jednakże nie jest to jakiś wielki błąd). Tak czy inaczej, jak tylko Kartoflarnia zaistniała, wiedziałam, że jest to miejsce, które muszę odwiedzić. Tak też się w końcu stało, wybraliśmy się z przyjaciółmi na wspólny obiad. I od wejścia zaczęło mi się niestety nie podobać.
Sam pomysł stworzenia restauracji bazującej na ziemniaku wydał mi się świetny, aczkolwiek w toruńskiej rzeczywistości i konkurencji na Starym Rynku (Manekin, Pasta i Basta, Sfinx i inne) nieco ryzykowny. Wiem jednak, że takie miejsca mają rację bytu, chociażby na Litwie cała branża gastronomiczna przecież ziemniakiem stoi i z wizyty w Wilnie pamiętam głównie właśnie te ziemniaczane potrawy, swoją drogą przepyszne i bardzo różnorodne mimo kartofla w roli głównej. Nie jestem ogromną fanką tego warzywa, jednak lubię czasem wszamać placki ziemnaczane czy kopytka (zwane również szagówkami - tu pierwszy mój "przytyk" w stronę Kartoflarni - w Toruniu mówi się "kopytka" tymczasem w menu znajdziemy "szagówki", co może wprawić gości w konsternację, jednakże nie jest to jakiś wielki błąd). Tak czy inaczej, jak tylko Kartoflarnia zaistniała, wiedziałam, że jest to miejsce, które muszę odwiedzić. Tak też się w końcu stało, wybraliśmy się z przyjaciółmi na wspólny obiad. I od wejścia zaczęło mi się niestety nie podobać.
Po pierwsze, restauracja, w której w piątkowe popołudnie jest zupełnie pusto budzi moje podejrzenia. Oprócz nas były tylko dwie kelnerki (w tym jedna romansująca z chłopakiem przy stoliku). Po drugie wystrój. Sama nazwa jak i idea takiego miejsca kojarząca się jednoznacznie z ZIEMNIAKIEM, aż prosi o to, aby miejsce to było rodzinne, ciepłe, "wiejskie". A przynajmniej z ciepłym wystrojem, tymczasem przywitały nas surowe wnętrza, chłodne kolory, białe dodatki, obrusy, trochę jak na eleganckim weselu. Dla mnie jest to bardzo duża nieścisłość, poza tym źle się czuję w takich wnętrzach. Po trzecie obsługa - nie powiem, żeby była niemiła, ale też nie spełniała moich oczekiwań, pani, która nas obsługiwała traktowała nas raczej jak powietrze, długo czekaliśmy na menu, podobnie długo czekaliśmy na złożenie zamówienia, a później na rachunek. Nie czułam się dobrze obsłużona. Po czwarte, menu w lokalu nie zgadza się z menu, które kartoflarnia udostępnia na swojej stronie (i tu po piąte - strona od jakiegoś czasu, mimo że odnośnik do niej znajdziemy na FB, nie działa, natomiast menu znajdziemy tutaj na stronie Kartoflarni na FB). Wiele potraw było wykreślonych, zapiekanek ziemniaczanych w ogóle nie ma w menu w lokalu. To robi naprawdę złe wrażenie, gdy karta jest tak pokreślona. Ponadto, mimo obecności w karcie, pewnych rzeczy nie było na miejscu, nie pamiętam już dokładnie, ale chyba chodziło o zupę z łososiem, którą chciał zamówić kolega. No ale to jestem w stanie wybaczyć, zdarza się.
Ale żeby nie było, że wszystko jest nie tak, przejdę w sumie do najważniejszej rzeczy, czyli do jedzenia. Tu raczej się nie zawiodłam, no, może odrobinę :) Zupa ziemniaczana, która miała być kremem, tym kremem nie była, aczkolwiek była smaczna, to dużo dużo lepsza jest zupa z ziemniaka znana mi z Manekina, której jestem wielką fanką. Tutaj była to raczej zwykła rozwodniona kartoflanka, smaczna, ale po restauracji z ziemniakiem w nazwie spodziewałam się czegoś więcej. Natomiast drugie danie spełniło moje oczekiwanie. Zarówno węgierski placek, którego zamówiłam ja, jak i kopytka po węgiersku, którymi zajadali się moi współtowarzysze były bez zarzutu. Placek smaczny i chrupiący, farsz węgierski, troszkę pikantny. OK, ale również bez szału, nie zachwycił mnie, ale też nie rozczarował.
Porcje nie są specjalnie duże, ja się najadłam bez problemu, ale pierwszym zdaniem kolegów po wyjściu było "idziemy na kebaba?", także chyba nie wszystkim taka porcja wystarczyła, może dobrym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie dwóch rozmiarów?
Wizytę uważam za średnio udaną. Jedzenie mimo wielu "ale" mi smakowało, jednakże trudno będzie mi się przekonać, aby odwiedzić toruńską Kartoflarnię ponownie. Finansowo wygląda to raczej normalnie, jak na starówce, zupa - 6 zł, placek - 15 zł, szagówki - 15 zł. Kartoflarnia mnie jakoś nie przekonała, choć kusi mnie, aby wrócić i spróbować ponoć pysznych faszerowanych ziemniaków. Może kiedyś, jeśli restauracja ostanie się na toruńskim rynku (w co szczerze niestety wątpię) zawędruję tam ponownie, kto wie?
Też miałam okazję odwiedzić Kartoflarnię i niestety mam podobne odczucia do Twoich. A rozhichotane kelnerki przy barze to już w ogóle pozostawiam bez komentarza..
OdpowiedzUsuń